Skip to content

Marta Ostajewska

Jolanta Wagner

Artystka Artystce

Marta Ostajewska – Jolanta Wagner

Zapisywanie świata czyli harmonia w chaosie

SPIS POWSZECHNY

Marta Ostajewska: Dzisiaj spotykamy się z fantastyczną, łódzką artystką profesor Jolantą Wagner, u niej w domu.

Opowiesz jak rozpoczął się twój projekt Spis powszechny w ramach którego za pomocą różnych technik inwentaryzujesz miasta, domy, przedmioty czy myśli?

Jolanta Wagner: Inwentaryzowanie przedmiotów, rzeczy, czy wydarzeń, robiłam od zawsze i, wydaję mi się, że tak naprawę my artyści od zawsze to robimy. Podobnie, kiedy mówi się, że artysta portretując kogoś portretuje samego siebie, tak wszystko to, co notujemy na swoich obrazach, w instalacjach, czy w akcjach, jest inwentaryzowaniem swoich emocji, rzeczy, wspomnień, zapamiętanych przedmiotów. Robię to od zawsze. Już dwadzieścia lat temu uświadomiłam sobie, że to co robię jest inwentaryzowaniem. Jest to bardzo prozaiczna, inżynieryjna nazwa spisywania, notowania. Celowo nazywam to tak oschle, żeby nie narzucać odbiorcy swoich intencji, żeby miał on szansę odczytania tych prac w dowolny sposób. Mam nadzieję, że każdy odczytuje je inaczej.

MO: Kiedy formalnie ten cykl się rozpoczął? Możesz opowiedzieć o pracach, które do niego należą?

ZAPISYWANIE ŚWIATA

JW: Dlaczego to robię, od kiedy…? Od bardzo dawna, od kiedy sięgnę pamięcią, a pracuję już tak dawno, że jest to historyczne (śmiech). Jest to podejście do rzeczywistości wynikające z pewnej filozofii. Nie jestem zadowolona ze świata, w którym żyję. Uważam, że otaczająca nas rzeczywistość nie jest doskonała. Nie podoba mi się wiele rzeczy. Nie podoba mi się, że świat jest pełen chaosu, działa w przypadkowy sposób i niesie ze sobą wiele zła. To co się dzieje nie napawa optymizmem na przyszłość. Jeżeli postąpimy tak samo, jak to robiono w epoce oświecenia, w której uważano, że jeżeli zaczniemy patrzeć na ten świat przez pryzmat rozumu, to będziemy potrafili ten świat usystematyzować. Po to, żeby w tym chaosie znaleźć balans, w przypadkowości harmonię. Jeżeli znajdziemy tę harmonię, to tylko w sposobie zapisywania świata, regulowania go, w taki sposób, że każda rzecz znajdzie swoje odpowiednie miejsce. Stworzy się świat akceptowalny. Jeżeli będę ten świat tak samo, jak w epoce oświecenia, systematyzować, zapisywać, dzielić, selekcjonować, to ja ten świat uznam za bardziej przyjazny, będę go w stanie zaakceptować i on sam będzie lepszy. Czy to jest utopia?

MO: Mam nadzieję, że nie.

JW: Jestem przekonana, że w moich pracach, systematyzując rzeczy, jeżeli nawet nie uporządkowuję świata w sposób obiektywny, to uporządkuję go dla siebie. Łatwiej wtedy znaleźć swoje miejsce w świecie, który zaakceptuję. Ale ciągle jestem przekonana, że to wszystko co się wokół dzieje, nie jest optymistyczne i toczy się w złym kierunku. Swoimi działaniami staram się to uregulować, zatrzymać, ale ciągle czekam na efekty.

MO: Jednym z efektów była twoja praca, która polegała na inwentaryzacji kosmetyków.

JM: Tak.

MO: Stworzyłaś bardzo zbalansowane, harmonijne instalacje, piramidy – między innymi z pojemników po perfumach. Jak powstawał ten finalny obiekt? Znajdują się w nim opakowania o różnych kształtach, kolorach… Elementem znaczącym jest też zapach. W jaki sposób tworzyłaś tę instalację bazujący na koncepcji spisu powszechnego, inwentaryzacji? Jak dobierałaś przestrzenie, w których ta instalacja się pojawiała?

KOLOROWE PACHNĄCE BUTELECZKI

JW: Nie ja dobierałam przestrzenie. Tam, gdzie mnie zapraszano, starałam się dopasować swoją pracę do przestrzeni zastanej. Więc było to raczej działanie site-specific, a nie sytuacja, kiedy tworzyłam pracę, a potem szukałam przestrzeni. Tak jest najczęściej, że przestrzeń jest zastana, my musimy się do niej dopasować. W tym jest cała radość, że każda z tych prac, którą powtarzamy jest przez to inna.

Natomiast to była jedna z najprzyjemniejszych prac, którą w życiu robiłam. Zaczęła się wyjątkowo, bo większość prac, które robię, czyli rysunki, tworzę w samotności. Siedzę w pracowni i jestem skazana tylko na swoje towarzystwo, swoje myśli. Przekładam je na papier, czy na inne medium. Natomiast tutaj musiałam poprosić o pomoc dużo osób. Ogłosiłam akcję, że szukam chętnych do wzięcia udziału w zbieraniu kosmetyków. Ponieważ ubóstwiam kosmetyki. Ubóstwiam te kolorowe pachnące buteleczki, psikacze, kremiki, które się odkręca, zakręca. Jak tego jest dużo, to jest to po prostu cudowne, radosne. Uważam, ze jest to strasznie przyjemne. Wiem, że wiele kobiet ma do tego podobny stosunek i chętnie się tym cieszy. Kiedy się okazało, że zbieram pudełeczka, to znalazło się bardzo wielu chętnych do wzięcia udziału w tej akcji. Dziewczyny przyniosły mi takie rzeczy, które trzymały, tak samo jak ja, od wielu miesięcy, bo żal im było je wyrzucać. Mimo że pudełeczko było puste, ale było tak cudne. Włożona weń została przecież ogromna wiedza projektantów po to, żeby nas skusić i wszystkie dałyśmy się na to skuszenie nabrać. Nikt nie myślał ile w tym jest zanieczyszczenia świata. Ten kremik mógłby równie dobrze znaleźć się w banalnym kawałeczku szklanego słoiczka z banalną naklejką. To wszystko to był przerost formy nad treścią. Mając świadomość, że to jest takie przesadzone, z ogromną szkodą dla naszej ekologii, recyclingu, tym bardziej trzymałam te pojemniki i szkoda mi było je wyrzucać. Tyle energii było w to włożone i tyle fatygi. Dziewczyny też je zbierały. Mam całą listę osób, które brały udział w tej akcji i traktuję je jako współautorki. Ty też jesteś współautorką? Dałaś mi coś?

MO: Nie.

JW: Widzisz, no to błąd.

MO: Opakowania wyrzucam od razu po zużyciu, w związku z tym niestety nie mogłam się nimi podzielić.

JW: Ja mam ich bardzo dużo. Przed przeprowadzką musiałam wyrzucić część papierowych rzeczy, ale te szklane zostały przywiezione, ponieważ traktuję to jak skarb. Ta wielka radość, którą włożyłam w zebranie tych wszystkich buteleczek, czy we współpracę z koleżankami, które też je zbierały i chętnie obejrzały te cudowne świecidełka… Kiedy już je zebrałam, to postanowiłam ułożyć je w kształ piramidy. Po to, żeby były stabilne i jak najwięcej pokazały swojego dostojeństwa, bogactwa, radości i długowieczności. Piramida jako symbol. Ale, ku naszemu zaskoczeniu, głównie mojemu, ta piramida na końcu, mimo że była kolorowa, radosna, błyszcząca, dużo w niej było złota, bardzo przypominała grobowiec. 

GROBOWIEC

Okazało się to dwuznaczne. Pomieszanie radości, kobiecej próżności, zachwytu urokiem bibelotu, a na końcu – piramida w kształcie wielkiego grobowca. Potem miałam niestety takie dość ambiwalentne wrażenie. Co dla ciebie jest mocniejsze, radosna strona tej pracy, czy smutna?

MO: Interesująca jest ta dwoistość. Z jednej strony, to są opakowania po czymś. Piramida jest grobowcem. Jest to również figura idealna. Ten trójkąt, który można obracać w różne strony, tworzy poczucie harmonii i balansu. A z drugiej strony jest jednak oznaką końca. Dla mnie interesująca jest dwuznaczność tej pracy. To, że w momencie, kiedy na nią patrzysz, nie jest to li tylko ładny obiekt, ale można się w nim doszukiwać…

JW: …jakiś podtekstów. 

MO: …różnych innych znaczeń.

JW: Każda z kobiet używała tych perfum jako pewnego rytuału. Piramida to był obiekt nieruchomy, ale zawierał w sobie film z działania. Był zapisem działań tych wszystkich stu dwudziestu kobiet, które używały te perfumy i kremiki. Zapis rytuału, który powstawał miesiącami. Efekt końcowy pewnej historii, która jest w tym zapisana. Te kremy ciągle pachną. Perfumy też.

MO: Właśnie. Więc nie jest to tylko obiekt estetyczno-wizualny, albo narracyjno-….

JW: …jest zdecydowanie multisensoryczny. Jeszcze nie można tego jeść, ale wszystko poza tym już można.

MO: Widziałam osoby, które podchodziły do tej instalacji, żeby ją powąchać. To jest trochę taka zagadka, czy to jeszcze pachnie, czy już nie, czy uda mi się złapać ten zapach…

JW: Robiłam potem podobną piramidę, podobnej wielkości, z opakowań po lekarstwach. I tutaj zdecydowanie skojarzenie z grobem już jest, mimo że opakowania są bardzo kolorowe. To jest zadziwiające. Sama się zdziwiłam, że producenci lekarstw sprzedają je w takich opakowaniach, jakby tam były landrynki, cukiereczki, guma do żucia. Jak to się ułożyło, to ta piramida była pełna kolorów. Były tam wszystkie kolory tęczy. Dlaczego lekarstwa są pakowane w taki kolorowy sposób? Te opakowania są kuszące. Po co lekarstwa opakowuje się w kuszące opakowania? Absurd. Ta praca uzmysłowiła mi, że to jest błąd. Nadprodukcja opakowań, kuszenie, nakłanianie klientów do zjedzenia lekarstwa. To jest dla mnie coś, co podważa działalność grafika, który to robi. Bo to jest niemoralne. 

ARCHIWUM

MO: To prawda. Powiedz mi, co robisz później z tymi obiektami? Mówiłaś, że one są ważne dla ciebie. Rozumiem, że w jakiś sposób je archiwizujesz. Jak to archiwum wygląda?

JW: Mam wszystko w pudłach i czekam na następną możliwość zbudowania nowej instalacji. Co jakiś czas przeprowadzam selekcję, bo opakowania się zużywają. Na wystawach niektóre obiekciki giną. Ja to rozumiem, uważam, że to jest fajne. Jest to dla mnie nawet miłe, że ktoś sobie weźmie z tej instalacji jeden drobny pachnący elemencik. Proszę bardzo, zachęcam. Przyjdą nowe, nie ma problemu. 

MO: Gdybyś miała wybrać jedną pracę, którą zrealizowałaś i która byłaby dla ciebie najważniejsza, to co by to było?

INWENTARYZACJA BRAKÓW

JW: Ojej, to trudne pytanie. Nie wiem. Mogę opowiedzieć trochę o wystawie, w której brałyśmy udział razem, o PLEXUSIE. Narysowałam na starej desce kreślarskiej, ogromnej, 3 metry na 2 metry, rysunek The end of the age of reason czyli Koniec wieku rozumu i tam narysowałam inwentaryzację. Ale nie inwentaryzację rzeczy istniejących, tylko braków. Czego brakuje mi we współczesnym świecie. Trochę smutny rysunek. Te braki wyraziłam rysunkami, ale też słowami: brak wolności, tolerancji, humanitaryzmu, solidarności… Wydaje mi się, że to jest taki smutny rysunek, ale jest dla mnie o tyle ważny, że wyraziłam w nim swoje negatywne spojrzenie na to co się dzieje obecnie w świecie, a konkretnie w tym miejscu, w którym żyjemy i w którym też wiele rzeczy mi się nie podoba. 

ŁÓDŹ

MO: Jeśli mówimy już o miejscu, w którym żyjemy, to czy czujesz się łódzką artystką?

JW: Nie to, że się nią czuję, ja nią jestem. Uważam, że Łódź mnie ukształtowała i nawet gdybym się teraz zaparła to nie da się tego zmienić. Myślę, że Łódź jest fantastycznym źródłem inspiracji dla artystów w ogóle. I troszeczkę mam takie wrażenie, że jest pomijana. Bo Łódź ma specyficzny charakter i twórczość artystów tworzących w Łodzi też ma taki specyficzny charakter. Jak się patrzy na tę scenę ogólnopolską, to Łódź jest na drugim planie, co jest przedziwne, bo jesteśmy bardzo charakterystyczni. Warszawa jest zawsze gdzieś wypchnięta z przodu, ale ja się czuję stworzona przez łódzką uczelnię. Jestem jej typową absolwentką. Przyznaję się do tego z dumą. Moja sztuka jest wytworem łódzkich inspiracji.  

MO: Gdybyś miała wybrać i wiem, że jest to trudne pytanie, jedną artystkę albo artystę, łódziego, którego bądź którą poznałaś i ta postać cię inspirowała, bądź nadal inspiruje, to kto by to był?

JW: Wiesz, ja jestem studentką prof. Modzelewskiego. Mimo że z perspektywy czasu mam teraz o nim dosyć obiektywne zdanie. Profesor już od wielu lat nie żyje. Mimo że patrzę krytycznie na jego sposoby uczenia, na jego sztukę, to uważam, że jest to osoba, jako artysta, fantastyczna i wybitna i jako pedagog również. Jest dla mnie bardzo ważny, ponieważ wywarł wielki wpływ na to co robiłam, nawet jeżeli natychmiast odrzuciłam to czego mnie nauczył. Uważam, że tak powinno być. Jeżeli ktoś wychodzi z uczelni i robi to samo, czego go tam nauczono, to nie wiem czy to jest takie dobre. Ja zrobiłam odwrotnie. I zachęcam studentów, żeby to czego się nauczyli od nas w uczelni, że po to się tego nauczyli, żeby to odrzucić. Ja odrzuciłam Modzelewskiego, wszystkie jego teorie. Uważam że często były to doktryny, a nie teorie, ale ciągle darzę go ogromnym szacunkiem. Jestem mu ogromnie wdzięczna za to, że uczył mnie tak, jak uczył. 

MO: A jeśli chodzi o kobiety artystki?

JW: Kobiety artystki… W ogóle uważam, że w Łodzi są same dobre artystki. Łódzka uczelnia wypuszcza więcej absolwentek niż absolwentów i to widać. Dziewczyny są fantastyczne. Jest bardzo dużo, bardzo zdolnych osób. Muszę się zastanowić, kto jest najwybitniejszy… Muszę mieć czas, żeby się zastanowić, którą kobietę szanuję z artystek… A ty którąś szanujesz bardziej niż inne?

KATARZYNA KOBRO

MO: Jeśli chodzio o Łódź, to wiadomo, że gdzieś ta Kobro jest…

JW: …to o nieżyjących też można?

MO: Mnie akurat przyszła do głowy nieżyjąca Kobro, bo to jest takie nazwisko, które się rykoszetem odbiło od Strzemińskiego, który z jednej strony mocno zawłaszczył ten wizerunek łódzkiej sztuki… 

JW: …i Kobro została zepchnięta na drugi plan. Jeżeli mówisz o nieżyjących artystkach, to było ich więcej. Również z Łodzi wyszła przecież Szapocznikow, też genialna artystka. Byłam ostatnio, rok przed pandemią, kuratorką, wspólnie z Beatą Marcinkowską, wystawy o Kobro, jej wpływie na twórczość i działania w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi i napisałam wstęp na jej temat. I fakt, przyznaję ci zdecydowanie rację. Uważam, że przy Strzemińskim ona była dużo lepsza. Została zepchnięta przez męża i przez historię na dalszy plan. 

MO: Wydaje mi się, że ostatnie lata oddają jej…

JW: …hołd?

MO: Tak. Chociaż przede wszystkim nawet nie hołd, a przestrzeń. Ona była w dużej mierze niewidoczna. A teraz pojawia się bardziej pierwszoplanowo niż sam Strzemiński. Może właśnie dlatego, że przez lata była spychana do rogu i w tym momencie jej prace mają możliwość ponownie wybrzmieć. 

JW: Uważam, że ona jest fantastyczną inspiracją. Rysowałam jej rzeźby na tablicy. Mam tę tablicę, ona stoi tu w przedpokoju. Tworzyłam też metki. Na tych metkach, szerokich na 4 cm, robiłam jej portret i rzeźby. Ale także na tkaninie, jedyny raz w życiu udało mi się coś takiego zrobić, wyhaftowałam jej rzeźbę haftem krzyżykowym. 

MO: To jest fantastyczny pomysł!

JW: Zrobiłam to dwadzieścia lat temu i ten haft krzyżykowy leży gdzieś w szufladzie. To była taka przekora. Ona była kobietą, która dla sztuki wyzbyła się w bolesny sposób swoich cech kobiecych. Starała się być tym mężczyzną, bo w swoich czasach miała same minusy z powodu bycia kobietą. Nie miała tych plusów, które miał jej mąż, Strzemiński. Rzeźby robiła sto razy lepsze niż męskie, ale bardzo oschłe, minimalistyczne, przemyślane w każdym detalu. I tu raptem pomyślałam sobie, a może zrobić taką babską, pogardzaną metodą, którą się uważa za niewartą sztuki. Haft krzyżykowy nie jest techniką poważaną w sztuce. Więc zrobiłam haft krzyżykowy. I mam nadzieję, że Kobro nie ma o to do mnie pretensji. 

Natomiast znam Agnieszkę Mnich. To już jest bardzo starsza pani, która jest córką pana rektora Mnicha, który był dyrektorem Muzeum Sztuki. Agnieszka znała Nikę Strzemińską i chyba znała Kobro. Kobro mimo że w swojej sztuce starała się dogonić, czy też działać zawodowo jak mężczyzna, miała w sobie cechy zdecydowanie kobiece. Bardzo mnie bawią pewne historie, na przykład dotyczące ubrania jej córeczki, czy opiekowania się zwierzętami. Kobro zajmowała się wszystkimi bezdomnymi kotami na osiedlu Montwiłła-Mireckiego, ale dokarmiała również szczury. I te szczury się jej nie bały. Sama miała nieszczęśliwe życie, ale miała w sobie dużo empatii. 

Jeśli chodzi o ubranie córki, to Agnieszka chodziła do szkoły z Niką Strzemińską. Opowiadała, że niestety dużo było kontrowersyjnych zachowań Kobro, ponieważ ubierała Nikę dziwnie. Raz ją ubrała w jedną pończochę ufarbowaną na czerwono, a drugą ufarbowaną na niebieski czy zielony kolor. Tak ta dziewczynka przyszła do szkoły i została natychmiast źle potraktowana, z niej się śmiali, bo to były chyba lata 50. Raz ubrała ją matka tak, że poszła do szkoły w futerku, zdjęła to futerko, a pod spodem miała kostium kąpielowy i pończoszki do tego. I też wstyd. Dziecko było zaszczuwane przez równieśników, nauczycieli, odesłali ją do domu. A matka miała taką artystyczną duszę. Dzisiaj byłaby uznana za cudowną, ekstrawagancką artystkę. A wtedy dziecko znosiło katusze.   

MO: To jest tak naprawdę trudna historia. W momencie kiedy jesteś dzieckiem i chcesz się wtopić…

JW: …a tu matka artystka.

MO: Tak, dokładnie. Ale ciekawy wydał mi się ten wątek dotyczący zwierząt. Mówisz o tym, że Kobro dokarmiała bezdomne koty. A to jest taki wątek, który można również odnieść do ciebie.

JW: Przygarniam koty i mam tutaj zawsze ich za dużo. Ale to nie wynika ze sztuki. Wynika z takiego pochylenia się i zastanowienia co jest ważniejsze, czy empatia dla innych istot żyjących, czy sztuka. Wybrałabym te istoty żyjące. Nie mogę zrozumieć, jak niektórzy artyści mogą używać zwierząt, czy czyjegoś cierpienia, żeby robić swoją sztukę. Nigdy bym tego nie zrobiła. Jeżeli mam wydać pieniadze na coś co jest zbytkiem, to wydaję na zwierzęta, wpłacam na akcje z zaufanych źródeł, daję różne rzeczy. Jeśli chodzi o sztukę to uważam, że nie należy kupować nowych materiałów, tylko używać starych. I używam starych papierów.

PAPIER ZE ŚMIETNIKA

MO: To jest właśnie fantastyczne, że te stare papiery, z którymi pracujesz, mają już jakąś fakturę i twoja praca to jest wejście w dialog z tą fakturą, z historią tego materiału. Wydaje mi się, że to jest artystycznie ciekawsze. Nie zaczynamy z białym, czystym papierem prosto ze sklepu, tylko z materiałem, który ma już swoją historię…

JW: …ze śmietnika.

MO: Tak.

JW: Cieszę się, że jest to zaraźliwe. Zarażam tym studentów. Ta filozofia proekologiczna zaczyna trafiać do młodych ludzi. Oni bardzo często są w tym dużo mądrzejsi i bardziej radykalni niż starsze pokolenie. Natomiast takie moje pomysły, żeby nie kupowali nowych materiałów, tylko używali tych ze śmieci natychmiast są chwytane. Bardzo się cieszę, że to ma odzew. Po pierwsze nie wyrzucają pieniędzy. Mogą sobie za to kupić perfumy, a jak je zużyją to przynieść mi do sztuki (śmiech). Tu trochę żartuję.

Sztuka jest dla mnie bardzo ważna, ale na drugim miejscu. Na pierwszym miejscu jest jednak poszanowanie zwierząt i szacunek, czy chęć pomocy zwierzętom oraz to, żeby nie szkodzić. Jest taka znana, może nawet już banalna, formułka, która powinna przyświecać wszystkim nauczycielom, a ja czuję się nauczycielką: „Po pierwsze nie szkodzić”. Również, żeby nie szkodzić tym młodym ludziom, ucząc ich. Bo można nauczyć rzeczy, które są w efekcie dla nich krzywdzące. Ale też nie szkodzić wszystkiemu innemu co nas otacza.

MO: Zgadzam się. 

JW: Pracujesz ciałem, więc tylko sama siebie przeziębiasz i innym nie szkodzisz.

MO: Dodam, że właściwie się nie przeziębiam, kiedy pracuję ciałem. Przeziębiam się, kiedy z nim nie pracuję. 

JW: Co ty powiesz? Czyli naładowujesz sobie taką baterię, że już jesteś odporna. 

MO: Tak, wydaje mi się, że tak. A tak na koniec, powiesz nad czym teraz pracujesz?

TRAMPOLINA 

JW: Pracuję nad początkiem. Klaudia napisała mi w mailu, że według Goethego, każdy początek jest magiczny. Mój początek jest praktyczno-magiczny. Na pół Goethe, na pół życie. Jestem w tej chwili na trampolinie, szykuję się do skoku. Ale ta trampolina już stoi i stoi i nie mogę się odbić. Od mojego ulubionego galerzysty z Warszawy, Wojtka Tulei, dostałam rok temu, może pół roku temu, dwa wielkie blejtramy. Przysłał mi je kurierem. Mówi, że w galerii dawno nie było żadnej mojej pracy i przesyła mi je, żebym coś wreszcie zrobiła. Położyłam specjalny grunt na tych blejtramach i na tym się skończyło. I czekam. Nie wiem co dalej. Nie jestem w stanie przebrnąć. Ale to jest to co powiedziałaś. Być może takie czyste, fantastyczne materiały, gotowe blejtramy, czy piękny, drogi papier, powoduje, że to nas paraliżuje. Gdybym wydarła kartkę ze starego notatnika zabazgraną po jednej stronie, to na drugiej stronie łatwo idzie. Masz podobnie?

MO: Tak mam z przestrzeniami zastanymi. W momencie kiedy wejdę do brudnej, rozpadającej się fabryki, to od razu jestem w stanie działać.

JW: Nieśmiałość mija.

MO: Tak. Kiedy jednak wchodzę do czystej galerii, to moja praca jest bardzo często mocno konceptualna i trwa dużo dłużej niż w momencie, kiedy wchodzę do…

JW: …paraliżuje?

MO: Tak. To jest coś, co muszę wykreować przede wszystkim w oparciu o pomysł, który wychodzi z mojej głowy. W momencie, kiedy wchodzę do tego miejsca pełnego historii i różnych rozpadających się obiektów, to ja tam już mam partnera do dyskusji. W zwiazku z tym tak naprawdę nie muszę myśleć, wystarczy, że odpowiem na to, co tam jest. 

JW: Masz rację. Ja też mam takie wrażenię, że jak biorę już starą kalkę zrobioną przez architektów czy urbanistów przed wieloma laty, nabazgraną, to ja pracując na tym, z nimi rozmawiam. Czasem mam ambiwalentne uczucie, czy to co robię to jest rozmowa z nimi, dodawanie do tego, czy jest to zwykła kradzież. Tłumaczy mnie tylko to, że są to kartki zabrane ze śmietnika, są już przeznaczone na unicestwienie. 

Więc zamierzam narysować, utrwalić ten rysunek na krótko i przeznaczam go na unicestwienie. Marzę o tym i to jest możliwe, że każda z tych kalek bardzo szybko się rozłoży w kompostowniku. 

MO: Jest to bardzo ciekawy pomysł na zakończenie cyklu archiwizacji sztuki.

JW: Tak?

MO: Tak.

EKOLOGIA

JW: No właśnie. A twoja praca też jest nieszkodliwa ekologicznie?

MO: Wydaje mi się, że moja praca jest totalnie nieszkodliwa ekologicznie, ponieważ pracuję z obiektami znalezionymi, w związku z tym do tej przestrzeni nic nie przynoszę oprócz siebie, swojego ciała i czasami surdutu, w którym działam. I pracuję z tym co tam jest.

JW: No właśnie, to jesteś też pozytywna ekologicznie. Bardzo mi się podoba, że to poczucie w młodym pokoleniu, żeby nie produkować większego brudu, w tej naszej cywilizacji jest większe i niekiedy wręcz szokujące. Jeden z moich znajomych opowiadał mi niedawno, jaki jest fantastycznie ekologiczny chleb produkowany na Żoliborzu. On mieszka na Bielanach. Codziennie po ten chleb jeździ, bo on jest super ekologiczny. Tej opowieści słucha młoda osoba i mówi: „Jak to, jeżdżąc po ten chleb wytwarzasz jakiś potworny ślad węglowy. Lepiej kup sobie ten chleb w pierwszym lepszym sklepiku, których masz obok piętnaście”. I to jest cudowne, że młodzi ludzie są mądrzejsi od nas, że nie pojadą po ten chleb ekologiczny, wytwarzając bardzo duży ślad węglowy. 

MO: Wydaje mi się to bardzo interesujące, że zarówno młodzi, jak i niemłodzi artyści i artystki pochylają się nad tym zagadnieniem. Kwestia śladu węglowego zaczyna mieć znaczenie. A jeszcze dwadzieścia lat temu nikt o tym w ogóle nie myślał.

JW: To jest kwestia tego, że to zagrożenie stało się zbyt realne. Przedtem ono było gdzieś może delikatne, a teraz jest bardzo realne i niestety nie jest to optymistyczne. 

MO: Dziękuję ci Jolu za bardzo interesującą rozmowę.

JW: Marto, to ja dziękuję, że mnie zaprosiłaś do tej rozmowy i nie wiem czy z tych moich poszarpanych uwag cokolwiek mądrego wynika. Nie spodziewam się, że coś wyniknie. Ale myślę, że dobrze, że artyści mają możliwość oprócz pokazania swoich prac, również wyrażania opinii po co je robią. Dziękuję ci bardzo. 

MO: Dziękuję.

Łódź 2021

Back To Top